czwartek, 4 grudnia 2014

Odkurzanie...

O Dżizas to jest aż nie możliwe żeby aż tak długo mnie tu nie było. No way!
Kiedy to zleciało?
Życie mnie przygniotło i czasu nie mam na nic.,
A konkretnie nie życie tylko pewien mały stworek który z uśmiechem na ryjku "zatruwa" mi każdą chwilę.

Johny jednym słowem stał się niezwykle towarzyskim chłopcem i nie chce już samotnie spędzać czasu, na macie, tudzież kocyku. Baaa, on nie chce nawet na sekundę zostać sam.
I weź teraz babo wyjdź zrobić siku. A gdzie tam. "Mamamamamama! ja idę z Tobą, albo nie idziesz wcale, wybieraj". Możecie się domyślić jak bardzo muszę się nakombinować żeby choć na chwilę zając czymś jego uwagę, żeby móc sobie pozwolić na odrobinę intymności.

Tak więc czasu nie mam na nic, czasami nawet zębów nie umyję aż do południa gdy to przypada trzecia niezwykle krótka drzemka mojego syna.

Tak, na szczęście Johny nadal sypia w ciągu dnia i to aż trzy razy, co jest niezwykle kojące dla niedospanej, niedojedzonej i czasem niedomytej matki.

Dziś zęby umyłam wcześniej śniadanie zjadłam 5 minut temu, i uczknęłam trochę czasu aby zajrzeć tutaj i odkurzyć moje cztery wirtualne kąty.

Może jesteście ciekawe jak przebiega moje wracanie do formy (co w zamierzeniach miało być głównym tematem tego oto bloga). Otóż powoli...żółwim tempem wręcz zbliżam się do wagi sprzed ciąży. Skąd tak długi czas? A no stąd że na jakąkolwiek aktywność fizyczną, poza praniem sprzątaniem, gotowaniem, spacerami oraz zabawą z Jankiem zwyczajnie nie mam już siły ani ochoty.
Tak zapał do ćwiczeń zniknął za grubą ścianą. Murzyn na pewno nie jest ze mnie dumny. Ale powiem szczerze że wolę położyć się w kimę z Johnym na krótką drzemkę niż zaiwaniać haissmeny z murzynem.

Poza tym trzymam się bardzo tego iż dieta to 80% sukcesu a pozostałe 20% to wysiłek fizyczny. i zaczęłam się lepiej odżywiać. Już nie wcinam donatów i burgerów z presto jak do tej pory;)

Na ten moment zrzuciłam już 22 kg. Oczywiście należy od tego wyniku odjąć to co zrzuciłam od razu po porodzie czyli 9 kg, ale tak czy siak wydaje mi się to dość imponujący wynik.

Do wagi sprzed ciąży zostały mi więc jeszcze 3 kg. Jednak cel mój opiewa jeszcze na 11 kg. Ciężko będzie ale z całą pewnością dam w końcu rade.

Dedlajn wyznaczyłam sobie na roczek Johnego także zostały mi jeszcze 4 miesiące, więc Who knows!

To dzisiaj na tyle Johny właśnie się obudził.

Do następnego ;)

wtorek, 21 października 2014

zielono mi

NIE LUBIĘ WARZYW!

Uff nareszcie to z siebie wyrzuciłam.

Jakie ja miałam wyrzuty sumienia przez całą ciążę, przez pierwsze pół roku karmienia piersią, że ja tych warzyw zdzierżyć nie mogę.

Ile ja razy próbowałam się zmusić żeby zjeść chociaż pół porcji tego co miałam na talerzu. 

No nie dało się. Warzywa są bleee i koniec kropka.

Ale żebyście na mnie gradobicia nie nasłały to dodam, że juz zaczęłam jeść 5 porcji warzyw dziennie. A to za sprawą...h`amerykańskich filmów i seriali.

A tak! Jestem z pokolenia które wychowywało się na amerykańskich produkcjach i o ile stylem życia nigdy specjalnie zafascynowana nie byłam, o tyle niektórymi nawykami owszem. 

Namówiłam w końcu swojego męża, do zakupu blendera, takiego z kielichem. Mówię mu, że skoro zdrowy tryb życia wprowadzamy to ja nam będę smoothie robić. Mąż sceptycznie nastawiony do wszelkich moich "będę robić" gdyż zapał mam słomiany, ostatecznie pokiwał głową.

I ku jego radości od momentu gdy w naszym domu zawitał nowy człowiek rodziny Pan blender, dwa razy dziennie przyjmujemy MEGA bombę witaminową w postaci przepysznych smufów :)

I tatuś szczęśliwy, mamusia zdrowsza i zwarzywiona a bobasek aż się trzęsie jak widzi nasze czarne kubki i sam chętnie kosztuje naszych specjałów. 

Polecam serdecznie tym którzy jeszcze nie wypróbowali.

A jak tylko przepis sprawdzę i mi zasmakuję to obiecuję wrzucić przepis. O ile są chętni :)

A co u Johnego?

Dwa zęby i non stop brzuch. Nie przekręca się jeszcze z powrotem. Jest to jego broń na nas. Gdyż Johny zaczął wymuszać noszenie więc jak już bardzo nie chce leżeć to myk przekręca się na brzuszek i w ryk, Matka podchodzi pomaga się na plecki przeturlać, a Jasiu znów myk i na brzuchu. "NOOOOŚŚŚŚŚ MNIEEEEE matka!".

Poza tym powoli zaczynamy stosować nasze BLW. Dosłownie powoli co by matka zdążyła się gotować nauczyć, bo mistrzynią garnków nie jest.

A Jaś cały szczęśliwy z tego rozszerzania:)


piątek, 26 września 2014

Tu nie ma miejsca na słabość...

Jesteś matką!

Tu już nie ma miejsca na słabość.

Musisz być twarda!

Zawsze uśmiechnięta, przygotowana że w niespodziewanym momencie musisz zaśpiewać piosenkę albo zatańczyć.

Nie ważne że coś rozpierdala Cię od środka, nie ważne że cała w środku krzyczysz z rozpaczy.

Musisz zarażać swoje dzieciątko uśmiechem nawet jak łzy cisną Ci się do oczu.

To już nie jest czas na to aby dać się porwać temu przerażeniu i bólowi który towarzyszy Ci od lat.

Otrząśnij się! Kiedyś to nastąpi tak czy siak, i już nic nie jesteś w stanie z tym zrobić.

Teraz musisz tylko cieszyć się każdym kolejnym dniem który jest Wam dany.

Kocham Cię! I dziękuję że nadal z nami jesteś!

wtorek, 16 września 2014

Bo to zła matka była

Nie nie. Nie mam zamiaru na swoją mamę marudzić, tudzież na teściową.

Dziś karmiąc Jasia naszła mnie taka refleksja.

Są matki których dzieci zasypiają same już w wieku 5 miesięcy albo jeszcze wcześniej. Śpią u siebie w łóżeczku. Robią przewroty gdy skończą 3 miesiące. Zaczynają siadać po 4 miesiącach. Potrafią się zajmować same sobą każdą sekundę dnia. I w dodatku nie potrzebują drzemek w ciągu dnia, a jeśli potrzebują to zasypiają tam gdzie leżą/siedzą.

I tak się zastanawiam czy ja do cholery jasnej jestem jakąś wybrakowaną matką?
Czy przeze mnie mój syn jest albo będzie życiowo upośledzony?

Mój Jasiek nie zaśnie bez cycka. Co więcej nie ma opcji aby spał gdzie indziej niż a) w wózku b) w chuście c)w naszym małżeńskim łożu. Zasnąć sam to on się chyba nie nauczy do osiemnastki. albo dopóki dziewczyny nie znajdzie. Będę go musiała bujać, dawać cyca do dydania i miziać po nosku. Dobrze że nauczył się spać bez woombie bo jakby to wyglądało gdybym pakowała dorosłego faceta w worek?

Do tych wszystkich gimnastycznych akrobacji też mu nie spieszno. "Siedzieć? Mogę co najwyżej turlnąć się na brzuszek, bo z powrotem to mi się nie chce. No i ewentualnie dupke do góry podniosę, żebyś się podniecała że pełzać zaczynam"

Co do zajmowania się samym sobą Jasiek dzielnie daje rade. Przez jakieś 15 minut do pół godziny. A dalej? "Noś mnie mama. Tańcz mi i śpiewaj". No i ja tańczę i śpiewam i jeszcze inne cuda niewidy robię.

Co do drzemek różnie bywa ale standardowo są 3 po 30 minut do 1,5 godziny.

A żeby dodać mojej wypowiedzi pikanterii to muszę dodać że mój syn chadza spać ok godziny 18 czasem przed czasem po. Co dwie godziny budzi się na cyca. a dzień rozpoczyna między 3 a 6 rano. Ale muszę przyznać że uwielbiam ten czas gdy bobas idzie spać a ja mam 3 do 4 godzin na randkę z R. (tak tak chodzimy spać z kurami)

No i co? Czy to znaczy że wychowuję niedojdę?

Z drugiej strony jak pomyślę o tym jak bardzo lubię gdy Bob wycisza się przy mojej piersi. Jak powoli odchodzi do krainy snu gdy głaszcze go po nosku.
Jak bardzo jest szczęśliwy gdy sam odkryje coś nowego bez mojej pomocy i ćwiczeń.
Oraz jak śmieje się za każdym razem gdy mnie zobaczy, gdy na niego spojrzę, gdy się uśmiechnę, lub gdy po prostu mnie usłyszy.
I nie ukrywam że lubię każdą minutę jego drzemki, która pozwala mi na odrobinę czasu dla siebie.

Mój turlacz ;)
Jak to jest u Was drogie mamy z tymi samodzielnymi niemowlakami?

Turlnięcie

Jasiek się turlnął!

To było dla nas ogromne święto także musiałam się pochwalić!
Ząb jak był jeden tak jest a nawet jeszcze go nie ma. Sam koniuszek wystaje.

W domu trwają wielkie jesienno zimowe porządki. Nie miałam pojęcia że z mężem jesteśmy takimi zbieraczami kompletnie niepotrzebnych rzeczy!

A czy widziałyście już drogie mamusie że naszydełku.pl ruszyło z kolekcją jesień zima 2014/15? Póki co jedna czapa ale ile wariantów do wyboru!
Może któraś z Was znajdzie coś dla siebie lub swojego maluszka:)

My polubiliśmy Beniego;]

wtorek, 9 września 2014

króciutko

Brak czasu, brak weny, i dlatego mnie tu już tyle czasu nie ma.

Nie będzie dzisiaj żadnych przemyśleń których mam w głowie mnóstwo.

Opowiem co u nas.

A u nas, pojawił się ząbek, a właściwie sam koniuszek ząbka. Szczerze powiedziawszy nawet nie wiem kiedy się pojawił. Wyrósł z nikąd i nie dał wcale o sobie znać, przynajmniej narazie,

Jaś bardzo uparcie próbuje przewrócić się z plecków na brzuszek, ale coś mu nie idzie. Oczywiście jako że to chłopak, a chłopaki to leniwe bestie, jego upór kończy się po 4 próbach.

Z takich większych wydarzeń w naszym życiu to pożegnaliśmy się z naszym przyjacielem Woombie. Tak decyzja zapadła że 5 miesięcy to najlepszy czas na zakończenie przygody z kawtanikiem. Niestety Jaś nadal w nocy wariuje rączkami i nóżkami i tym sposobem już półtora tygodnia nie śpię za dobrze. Ale jest nadzieją że kiedyś te kończyny się uspokoją.

I to by było chyba na tyle. Jasiek się obudził i głośno daje znać "Mamo wstałem, odejdź już od kompa!"


środa, 20 sierpnia 2014

LIKE IT!

Drogie mamy!

Dawno nie pisałam gdyż zajęłam się bardzo ciekawym projektem którego efektami chciałabym się z Wami podzielić:)


akcesoria dziecięce do sesji foto


Zapraszam na stronę

www.naszydełku.pl

zwiedzajcie, oglądajcie.

Będzie mi niezmiernie miło jeśli również klikniecie Lubię to! na facebooku

www.facebook.com/naszydelkupl

czwartek, 7 sierpnia 2014

Być jak Gabi

Dziś kolejny wpis z serii "Być jak...".

Nawiązując do niedawnego WPISU chciałabym popełnić pewną dygresję. Z racji tego że jestem zagorzałą fanką serialu "Gotowe na wszystko" Dziś kolejna bohaterka tegoż hiciora. 

Niedzielny wieczór. Johny leży po środku łoża. R. z jednej strony ja z drugiej. Zamykam oczy i słyszę:
"Ładnie wyglądasz. Jak kobieta."
Zdębiałam. 
Ale jak to "jak kobieta"? Co to znaczy?
"No bo ostatnio nie wyglądałaś jak kobieta, tylko jak mama"

Taka proszę was bardzo sytuacja.

Mąż miał (o zgrozo) rację. Zatraciłam się w matkowaniu na pełen etat, plus zajęłam się pewnym projektem w ramach drugiego etatu, a kobieta zniknęła. 

Kobietę porwał dres, przetłuszczone (wypadające, cholera jasna) włosy, brak makijażu, nadwaga, ciuchy przesiąknięte zapachem (?) ulanego mleka i nos w dziergadłach. 

Kurde ja myślałam że jak pomaluję paznokcie i raz na jakiś czas włożę kieckę to będzie wszystko dobrze.

Wstałam do lustra spojrzałam na siebie i...przyznałam mu rację.

Kobieta ze mnie ostatnio marna. Ehh kompleks goni kompleks.

Poza tym że zawsze marzyłam o "kurowaniu" to była też mrzonka o posiadaniu bogatego męża, byciu piękną leżeniu i pachnieniu. 

Nosić rozmiar XXS, no dobra S wystarczy bo w XXS nie zmieści się ponętny biust. Mieć gęste długie włosy zawsze pięknie ufryzurowane. Codziennie nosić nienaganny makijaż, i sukienkę którą swobodnie można założyć na przyjęcie. Nosić szpilki. U kosmetyczki bywać 3 razy w tygodniu. Przyciągać uwagę wszystkich facetów ale mieć jednego tylko swojego męża. Chciałam być jak Gabrielle Solis ze zdesperowanych. Ona według mnie jest ideałem kobiety. Malutka, zgrabniutka, zadbana jak nikt.

A jak to jest u Zakochanej?

Mąż bogaty średnio ale przynajmniej ma dla mnie czas a nie lata w delegacje i na kolacyjki służbowe. Mąż do pracy idzie i czym prędzej z niej wraca do nas. Za żadne pieniądze bym go nie wymieniła! Najlepszy jest!

Do rozmiaru S brakuje mi w tym momencie nie wiem ile bo nowych ciuchów nie kupuje a spodnie nosze w gumkę, bo jakby mi przyszło na dupsko założyć rozmiar 40 albo co gorsza 42 to depresja murowana. Po co się zadręczać.

O makijażu i sukienkach już pisałam więc nie będę się powtarzać.

Co do szpilek to zastąpiły je gustowne baleriny chociaż ostatnio raczej klapeczki różowo niebieskie z kwiatkiem. Czego więcej chcieć po justynowskim ogrodzie. 

Co do kosmetyczki to nie mam czasu do niej iść od naszego wesela. Wtedy to ostatnio byłam zrobić sobie paznokcie i wydłubać brwi. Tak, tak od ponad roku moje brwi są nieruszone. Na szczęście gęste podobno wracają do łask.

Kiedyś i owszem faceci się oglądali, składali niemoralne propozycje. Nie ukrywam że nie jedno serce zostało przeze mnie złamane. Ale teraz, nawet mąż za często na mnie nie patrzy. A jeśli już patrzy to widzi tylko matkę a nie kobietę z której zerwałby ciuchy i brał na dziko przy ścianie, tak jak kiedyś. 

Na szczęście przypomniało mi się zaraz że Gabi ta piękna idealna kobieta też miała mroczny czas w swoim życiu. Co prawda mąż jej oślepł i nie miała dla kogo być piękna. Chociaż kurcze czy kobiety tak naprawdę piękne są dla mężczyzn czy dla siebie i innych kobiet?

Ale wracając do sedna. 

Gabi była tęższa, z zaniedbanymi włosami, z obgryzionymi paznokciami, w dresie i bez makijażu. Ale wróciła. Dla męża wróciła znów do swojego idealnego stanu.

I to mnie pociesza! Ja też kiedyś znów będę piękna!

środa, 30 lipca 2014

Mały Widzewiak

Los tak chciał że zostałam żoną kibica Widzewa. Oczywiście syn nasz z góry również został uznany za kibica.

Jako, że w weekend było święto Łodzi klub otworzył swój jeszcze stary stadion dla kibiców co by dzieci miały radochę i mogły pograć sobie w piłkę na prawdziwej murawie.

Gdy tylko mój luby się o tym dowiedział to spakował aparat, kazał Jaska w bodziaki widzewskie ubierać i zabrał nas na wycieczkę "krajoznawczą" po stadionie.





Taka, proszę Was bardzo sytuacja:)

poniedziałek, 28 lipca 2014

Babcia wie lepiej

Ja swoją babcie pamiętam zupełnie inaczej. Moja babcia była kochana. Śpiewała piosenki, dawała cukierki, miziała po plecach na dobranoc. Była cudowna. Nie mogłam zrozumieć o co moi rodzice cały czas sie kłócili z tą wspaniałą kobietą. Teraz już wiem!

Babcia jest od rozpieszczania i od dobrych rad. I o ile jesteś wnuczkiem tej babci to wszystko jest w porządku. Cieszysz się z rozpieszczania i dziękujesz za dobre rady. Ale jeśli jesteś dzieckiem jednej z babć, a co gorsza synową to sprawa wygląda już zupełnie inaczej.

"-Mamo Jaś jest śpiący, nie śpi już od dwóch godzin.
- A gdzie tam, powiedz "Ja spać nie będę mama, będę się chichrał!"
- Mamo on się chichra jak się do niego mówi zawsze. Będzie problem z uśpieniem go jak go tak mama będzie zagadywać.
- No przecież widzę że jemu się nie ma na spanie! Oczy szerokie i się chichra i gada.
- No bo jak babcia zagaduje to gada. A Jakby babcia nie gadała tylko kołysała to by zasnął.
- Ty mi już nie mów co ja mam robić"

Jaś był śpiący. Babcia gadała i nie pozwalała Jasiowi zasnąć. Doszło do tego że ryczał pół godziny ze zmęczenia. Usypianie trwało 40 minut. Komentarz mamy - teściowej. "On był śpiący, za długo nie spał". No krew człowieka zalewa.

"- Mamo (tato) zostawcie Jaśka samego, gada sobie z listkami. Niech się trochę wyciszy
- Dziecko płacze a ja mam go zostawić.
- Ale Jasiek nie płacze tylko gada. Nie można tak cały czas nad nim stać, bo ja sobie później nie dam z nim rady sama w domu.
- Dasz dasz, dziadkowie są od rozpieszczania. Dwa dni i się Jasiek przestawi"

Tak, Jasiek się budzi, widzi babcie, kończy jeść widzi dziadka. I tak stoją całymi dniami nad nim i odejść nie chcą. Czasem złośliwie powie jedno do drugiego "Nie idź tam niech sobie leży" Z tym że po minucie już oboje do niego gadają.

Dlaczego dziadkowie nigdy nie słuchają tego co rodzice mówią? Dlaczego nie potrafią zastosować się do poleceń? Jak wiadomo każde pokolenie wychowuje swoje dzieci inaczej. Ale rodzic to jest rodzic i Dziadkowie powinni dostosować się do ich trybu wychowywania.

Najbardziej mnie rozbraja też to że babcia zawsze ma inną historię byle by do sytuacji pasowała. Taki przykład.
Jasiek na początku dużo płakał był dość niespokojny. Babcia chodziła i mówiła "Kto to słyszał żeby dziecko tak płakało, żeby się same sobą nie potrafiło zająć. Mój R. sam sobie leżał ja czasami zapominałam że dziecko mam. Żeby tak cały czas go nosić i do niego mówić, nie do pomyślenia"
A teraz:
"Mamo zostaw Jasia niech sobie poleży.
-Dziecko nie może być samo, trzeba do niego dużo mówić
-tak trzeba ale czasem musi też się wyciszyć. Przecież R. jak był mały to też sam sobą się zajmował.
- Niee, cały czas ktoś przy nim był."

I bądź tu człowieku mądry, która historia jest tą prawdziwą?

A najbardziej mnie denerwuję jak słyszę.
"- Mama taka nie dobra. Każe dziecku leżeć a ja chcę gadać. Bo ja jestem towarzyskie dziecko
- Mamo proszę nie mów tak.
- Oj tam dziecko jeszcze nie rozumie
- Może i dziecko nie rozumie ale babci wejdzie w krew i będzie tak mówiła "Mama nie dobra. Ja bym Ci dała Ale mama nie pozwala" Nie można podważać mojego autorytetu.
- Nic mi w krew nie wejdzie."

I jak tu być matką gdy to babcia jest najmądrzejsza i wie wszystko najlepiej?

Musze oczywiście podkreślić, że moja teściowa to złota kobieta jest. Nie mogę narzekać na nią jako teściową. Naprawdę zawsze bardzo ja lubilam i lubić będę. Wydaję mi się że z wzajemnością. Ale temat Boba naszego zawsze mocno zaostrza atmosfere. I chyba się to nigdy nie skończy. więc Musiałam wylać swoje gorzkie żale. Co by mi lżej na żołądku było, i żebym nie wypaliła czegoś czego nie powinnam przy porannej kawce.

Tak nadal siedzimy u teściów, i nadal spod orzecha pozdrawiamy;]

środa, 23 lipca 2014

Być jak Bree

Małe dzieci lubią marzyć. Najczęściej marzą o tym kim będą jak będą dorosłe. Małe dziewczynki najczęściej marzą o tym że zostaną księżniczkami, piosenkarkami albo aktorkami. Czasem zdarzy się też taka która chce zostać nauczycielką albo weterynarzem. A już co druga marzy o tym by być taka jak jej mama.

Jako mała dziewczynka nie marzyłam o tym żeby zostać księżniczką. No dobra marzyłam, ale znałam realia ówczesnego życia i wiedziałam że pulchna księżniczka nie ma dobrego startu ani siły przebicia, więc zalałam to całe księżniczkowanie.

Marzeń o tym kim będę w przyszłości kilka było. Chciałam być piosenkarką - nie wyszło. Skończyło się na kilku latach w chórze ale niestety zaprzepaściłam swój talent. Teraz jestem piosenkarką dla VIPowej dwuosobowej widowni (Bob i R.).

Chciałam też zostać wybitną pianistką ale to marzenie również spaliło na panewce gdy po kilku latach nauki rzuciłam klawisze dla chłopaków. No cóż w młodości, a właściwie w dzieciństwie, popełnia się błędy których się później żałuje. Ale ten kto niczego nie żałuje ten niczego nie przeżył.

Były marzenia o podróżach. W szczególności o przemierzeniu Doliny Amazonki z maczetą w ręku. Skończyło się jednak na jednej wycieczce do Tunezji i niezliczonej ilości wypadów w Tatry moje ukochane, tudzież inne zakątki Polski.

Ale miałam też jedno marzenie które zupełnie nie wpisuje się w dzisiejsze czasy. Mianowicie- zawsze chciałam być kurą domową. Taką jak z h`amerykańskich filmów z lat 60., w kraciastej sukience przed kolano przepasanej fartuszkiem. Ze sznurem pereł na szyi. Z nienaganną fryzurą - w koczek, w kucyk, rozpuszczone z przepaską. W idealnym makijażu podkreślającym delikatną urodę. Ze wspaniałą figurą. Z wiecznym uśmiechem na twarzy. Podająca dzieciom i mężowi świeżo upieczone cieplutkie muffiny na deser.
Taka Bree Van De Camp ze zdesperowanych



Tak. Tak właśnie wyobrażałam sobie siebie w przyszłości. Nigdy nie miałam parcia na karierę. Praca na najwyższym piętrze szklanego wieżowca, w idealnie skrojonej garsonce, w open space office, z przystojnym szefem i innymi korporacyjnymi zombie na etacie nie jest dla mnie.

Gdybym talentu muzycznego nie zaprzepaściła to może z pasji pracę bym zrobiła. Bo każdy to wie, że trzeba robić to co się lubi i umie robić. Ale że muzykę opuściłam za młodu a innych pasji brak to i miejsca na pracę w moim życiu nie ma.

Chociaż trzeba tu zadać pytanie czy praca gospodyni domowej nie jest pracą? Czy przypadkiem nie jest jeszcze cięższą pracą niż wprowadzanie numerków w excela? Ja to się zastanawiam dlaczego kobiety pracujące w domu i dla domu nie dostają wypłaty. Albo dlaczego mężowie perfekcyjnych pań domu nie dostają z automatu wyższych pensji aby żonie dać "kieszonkowe." 
Ale ja przecież nie o tym.

No i udało się. Marzenie spełnione, tylko tak coś nie do końca. Właściwie to tak nawet nie w połowie. Z całej tej pięknej wizji to jestem żoną, mamą i w domu siedzę.

Sukienkę w kratkę zastępuje wyciągnięty dres, więc i mój piękny różowy fartuszek nie jest potrzebny bo na dresie plamy ze szpinaku aż tak bardzo nie rażą. Na szyi z biżuterii to mi tylko młodzież wisi w chuście. Fryzury nie powstydziłby się nawet Robert Pattison, który preferuje śmietnikowy styl. Kucyk koczek a i owszem, ale włosy myte tydzień wcześniej więc przetłuszczone i siwe (tak tak, można osiwieć w wieku 16 lat) z całą pewnością daleko im do nienaganności. Makijaż, a nawet czasem się zdarzy. Przez 3 dni ten sam, póki się w poduszkę nie wytrze. O figurze to chyba nawet nie muszę wspominać - 20 kg nadwagi wspaniałe nie jest. Z tym uśmiechem różnie bywa. Częściej jest niż go nie ma, ale jak już go nie ma to wyję jak wilk do księżyca. A co do muffinów to wiecznym wytłumaczeniem moim jest że przecież nie mam piekarnika a w UFO-prodiżu muffiny się nie upieką. Poza tym jakbym te placki i ciacha piekła to z 20 kg zrobiło by się 50. 
Z tego obrazka idealnej housewife mam tylko uśmiech i pomalowane paznokcie.

Znacie to powiedzenie że kobieta powinna być niczym kucharka w kuchni, dama w salonie i kurwa w sypialni? Z tych wszystkich trzech ja tylko w ostatnim przypadku się sprawdzam, chociaż po porodzie to i tej kurwy we mnie za dużo nie ma bo przecież dziecko w drugim pokoju śpi i to tak nie wypada.

A jak wygląda dom perfekcyjnej pani domu? Na pewno nie tak jak u pani Małgorzaty R. bo z tego co wiem w studiu nagraniowym się nie mieszka. A odcinki z całą pewnością u niej w domu kręcone nie były. Ale ja znów nie o tym.

Dom perfekcyjnej Pani domu. W wazonach świeże kwiaty, w donicach soczyście zielone liście. Wszędzie porozstawiane świece i suszone płatki kwiatów w szklanych kulach. Pięknie wypastowane parkiety. Eleganckie meble bez ani jednego pyłku kurzu, nawet na najwyższej półce. Stylowe zasłony w oknach. Kuchnia lśniąca. Lodówka pełna zdrowych posiłków i przekąsek (plus piwo dla Pana domu). Wnętrza pachnące świeżym ciastem, albo tymi muffinami co to nimi później męża i dzieci karmić będzie. Świeże soczyste owoce na wysokich platerach. Zawsze gotowy na przyjęcie niespodziewanych gości.

A jak wygląda dom Zakochanej? Bardzo podobnie. Tylko może bez tych lśniących parkietów i mebli bez kurzu. W lodówce w sumie najczęściej jest światło i musztarda. Świec i szklanych kul to może nie mam ale dokumenty, lakiery do paznokci i inne ‘bibeloty” wytwornie zdobią półki. Zamiast zasłon eleganckie rolety w eleganckim żółtym kolorze. Wnętrze pachnie oliwką dla dzieci i praniem, ewentualnie zalatuje od czasu do czasu psem. A niezapowiedziani goście jak już się zjawią to zanim wjadą na 8 piętro windą to zdążę ogarnąć w gustowny sposób cygana z podłogi.
Mam duszę artystki to i w moim domu panuje artystyczny nieład.


Ot taka ze mnie kwoka domowa. 

wtorek, 22 lipca 2014

spod orzecha

Tak sobie siedziałam i robiłam rekonesans  tego mojego półrocznego blogowania i zauważyłam jedno. Blog jakoś stał się mi obcy. Przestałam pisać swoje "o wszystkim i o niczym". Chyba sama do końca nie wiem czego oczekiwałam od tej swojej małej przestrzeni. Chciałam pisać rzeczowo, chciałam żeby był o czymś a nie tak o niczym.

No i cała przyjemność z pisania, poszła w pizdu.

I zadałam sobie pytanie. Po co mam spędzać pół dnia na pisaniu czegoś czego kompletnie nie czuje? Po co mnie i innym na blogu rzeczowe informacje, które ze spokojem można znaleźć w wyszukiwarce, wikipedii lub na innych blogach. Po co po raz kolejny odgrzewać kotleta? Blogów fitnessowych i mam wracających do formy jest całe mnóstwo. Owszem blogów parentingowo lifestylowych również, ale każdy z nich jest inny, każdy niepowtarzalny. I taki właśnie chce aby był blog Zakochanej.

Także wszem i wobec ogłaszam! Koniec tych suchych postów których ostatnio kilka popełnilam. Bo Ani ja się w nich nie czuje, ani pewnie sie ich dobrze nie czyta.

Oczywiście będę pisała jak tam mój powrót do formy przebiega, ale bardziej po swojemu. We Freestylu czuję się najlepiej ;)

Postaram się również aby ta moja aktywność na blogu była bardziej aktywna, bo coś ostatnio nie często tu zaglądam. Ale to się pewnie łączy z tym że blog stał się dla mnie bardziej obowiązkiem niż przyjemnością.

Zakochana wraca na swoje tory;]



Spod orzecha w Justynowie serdecznie pozdrawiamy!

piątek, 18 lipca 2014

A co właściwie u nas słychać

No więc właśnie, dawno nic nie pisałam o tym co tu u nas sie dzieje.

Johny ma już ni mniej ni więcej 14 tygodni. Matko jak ten czas leci. Waży już 7 kg, a pamiętam jak jeszcze niedawno straszyli nas tym że Bob niedożywiony i trzeba będzie dokarmiać. 

Karmimy się cały czas piersią, i coraz bardziej mi się to podoba. Jest to taki cudowny moment zespolenia mamusi z synkiem. Z tym że synek coraz bardziej ruchliwy i już nie leży tak spokojnie w ramionach mamusi. 

Bob jest teraz bardzo aktywnym chłopcem. jego drzemki ograniczają się do 2-3 półgodzinnych odpoczynków w ciągu dnia. A poza momentami w krainie snów Johny bardzo dzielnie spędza czas sam ze sobą. Nie jest bardzo absorbującym niemowlakiem. wystarczy go położyć na macie albo na zwykłym kocyku i zajmie się sam sobą. Bawi się rączkami, albo na macie chwyta zawieszone łańcuchy lub przegląda się w lusterku.

No i weszliśmy w etap gdy Johny bardzo usilnie próbuje przekręcić się z plecków na brzuszek. Niestety jeszcze mu to nie wychodzi, i bardzo go to irytuje. Denerwuje się sam na siebie okrutnie. Czasami daje za wygraną i po prostu leży sobie pokręcony w dwie strony, a czasem próbując poderwać główkę, krzyczy  wniebogłosy "Mamo nie umiem!" 


Jak już mamusia pomoże się na ten brzuch przekręcić, to różnie to bywa. Czasami rozgląda się aż miło unosząc główkę bardzo wysoko, i cieszy się tym. a czasami po prosty leży i zasuwa piąstkę aż cmoki słyszę z kuchni. 

Od kilku tygodni nosimy też pieluchy wielorazowe, nareszcie zawartość przestała wypływać bokami, i jesteśmy bardzo z nich zadowoleni. 



Często nosimy Boba w chuście (choć zdecydowanie rzadziej niż kilka tygodni temu, czyli odkąd Johny potrafi sam sobą się zająć), ale udaje nam się również uskuteczniać spacery w wózku, i zaczęło się to młodzieży podobać, i nawet zaśnie w wózku.

Bob zaczyna już trochę bardziej przypominać mnie. w sensie już nie jest w 100% odbiciem lustrzanym R. jak to było do tej pory. Teraz wyraźnie widać cechy moje i R. 

Z ważnych wydarzeń w życiu Johnego miały miejsce dwa spotkania. Jedno spotkanie było z prababcią, jedną jedyną która jeszcze żyje. Oraz spotkanie ze swoją siostrą Frajdą. Naszą amstaffką, która od 5 miesięcy przebywa u teściów.




A z przykrości to wynikiem tego że Bob tak szybko rośnie, coraz to nowe-stare ciuszki lądują pod łózkiem. Już tyle moich ulubionych bodziaków zostało schowanych w oczekiwaniu na kolejnego potomka. Jak Johny będzie rósł dalej w takim tempie to niedługo skończą nam się ciuchowe zapasy. a mamy je aż do rozmiaru 92/96.

 


To tyle z tego co u nas.

środa, 16 lipca 2014

Shaun T - mój motywator

Kto to właściwie jest ten Shaun T? 
Krótka notka z informacjami na jego temat którą znalazłam w internetach.




Shaun T, a właściwie Shaun Thompson, chłopak z New Jersey. Dowalił ponad 20 kg w koledżu dlatego wziął się za fitness. Oprócz tego jest jeszcze tancerzem i choreografem.DVD z jego ćwiczeniami to “Hip Hop Abs.” . INSANITY  "The ASYLUM,” Focus t-25. Człowiek co do którego mam bardzo skrajne uczucia – z jednej strony bardzo go lubię, szczególnie gdy chwali mnie na koniec treningu. Z drugiej strony, przez większość czasu, mam do niego stosunek bardzo pejoratywny – wyzywam go od czarnuchów i pedałów (tak niestety Shaun T jest – ehh nie lubię tego słowa – gejem, zawsze Ci najprzystojniejsi schodzą na czarna stronę mocy), ale gość ewidentnie na to zasługuje przez wycisk jaki mi daje za każdym razem. Zresztą sam doskonale wie że ludzie ćwiczący z nim „kochają go i nienawidzą”.




Ten facet ma w sobie coś takiego co motywuje każdego. Ma taki magnetyzm w oczach który nie pozwala Ci się poddać. W trakcie treningu jak juz pisałam wyzywasz go od najgorszych za to co robi z Twoim ciałem ale mimo wszystko jedziesz dalej. Kiedy Shaun T krzyczy "YOU CAN DO IT" to mu wierzysz, bezapelacyjnie, bezwarunkowo, wierzysz mu że TAK KURWA, Dam rade!!! Kiedy krzyczy "DIG DEEPER" (co w jego ustach jest dość dwuznaczne) to robisz wszystko na 200% bo możecie mi wierzyć lub nie, swoje 100% osiągacie już na rozgrzewce. Facet traktuje ludzi jak maszyny. I uwierzcie mi że po treningu INSANITY będziecie maszyną! Ja byłam niestety to straciłam, ale jeszcze wrócę!!!


Dzięki temu facetowi pokochałam ćwiczenia, co więcej w tym że po treningu czuję się jak ścierwo znalazłam radość. Naprawdę uwielbiam być przez niego zmaltretowana do granic możliwości. Uwielbiam to że po treningu z nim nie jestem w stanie ruszyć ręką ani nogą. Uwielbiam jak pot leje mi się nawet po kostkach. Uwielbiam sapać jak po maratonie. Nigdy nie spodziewałam się po sobie że będę w stanie tak ...nie bójmy się tego powiedzieć ZAPIERDALAĆ! Bo inaczej się tego określić nie da.



Nie mogę się już doczekać kiedy będę w stanie wrócić do INSANITY. Focus T25 jest świetnym programem jednak to nie to samo co SZALEŃSTWO!!!!



Polecam w 100% treningi z tym gostkiem!!!

Focus T25: Alpha Speed 1.0

Drugi dzień treningu Focus T25 mimo tego że również ciężki, był o wiele przyjemniejszy od poprzedniego.
tytuł treningu nie zachęcał, okazało się jednak że ten speed był przeplatany stretchem.


Alpha Speed 1.0 w pigułce:

- Czas treningu: 25 minut + 2,25 cool down
- Potrzebny sprzęt : Nada
- Trening tak samo jak poprzedni wykonywany jest w dwóch wersjach: podstawowej i zmodyfikowanej (łatwiejszej)
- Water break: brak (jednak przerwy na złapanie oddechu muszę robić, bo kondycja jeszcze znacznie odbiega od tej sprzed 1,5 roku)

Kolejność ćwiczeń:


- Jog it out
- Hop hop turn
- Hop hop hook
- Hop hop hook squat

Dzisiejszy trening przypomina mi odrobinę Hip Hop Abs. ćwiczenia wykonywane są w rytm muzyki. Zupełnie jakbym tańczyła. Mój R. nie jest zachwycony tymi pląsami (cóż z koordynacją u niego nie najlepiej)

Pot się już leje, oddech się zgubił, a za nami dopiero...Nieee, nie możliwe...2 Minuty.

- Jog it out
- Up + Over

Ufff teraz chwila oddechu na:

- Quad stretch

I zaiwaniamy dalej
- Burpee + alternating front kick (Nie cierpię, nie znoszę Burpees)

I znów odpoczynek
- Prayer hands knee bend

Bob zaczyna się niecierpliwić. Ale jak tylko rodzice zaczęli z powrotem Johny miał minę jakby mówił "Ooo skaczecie jak pajacyki? Fajnie mogę jeszcze na was trochę popatrzeć"

Johny musisz wytrzymac jeszcze tylko - patrzę z potem i łzami w oczch na ekran - 20 minut?!

- Side hop uppercut
- side lounge stretch (uwielbiam te stretchowe przerywniki)
- Low crossjacks
- Hip flexor hold
- ZigZag hop
- Control knee hold
- Squat thrust + crisscross
- Leg crossover srtretch (Aaaa ulga)

Zostało 14 minut

I teraz znienawidzone przeze mnie Heismany

- Heisman crossword
- Heisman crossword + clap (pod kolanem)
- Flat back roll up
- Crisscross hop
- Crisscross + half-tuck jump
- Hip flexor calf stretch (zajebiste uczucie)
- Slow quick jab combo
- Chest opener stretch

O nie! Burnout
-Up+Over
- Burpee + alternating front kick
- Side hop uppercut
- Low crossjacks
- ZigZag hop
- Squat thrust + crisscross
- Heisman crossword
- Heisman crossword + clap
- Crisscross hop
- Crisscross + half tuck jump
- Slow quick jab combo

O matulu, jestem wypompowana! Nie mam już siły nawet oczami mrugać
Jeszcze tylko chwilka stretchu

- Inhale arms up stretch into plank + downward dog + plank + roll up
- Inhale arms up - exhale arms down x2

I TIME!!!

Już nie mam siły na żadne cool down. Następnego dnia odczułam skutki jego braku. zakwas na zakwasie. Trzeba się było głupia rozciągać.

Podsumowanie:

- Cały trening prowadzony jest tanecznym krokiem. A ja lubię poruszać się w rytm muzyki więc dla mnie in plus (dla mojego R. który zwyczajnie nie ma koordynacji in minus)
- Gdzie się podziały te cholerne przerwy na łyk wody? Tzn ja osobiście nie lubię pić w trakcie intensywnego cardio bo najzwyczajniej w świecie często później wymiotuję, ale lubiłam mieć czas na złapanie oddechu nie zatrzymując filmu. Teraz niestety się bez tego nie obędzie.
- Jednak brak waterbreaków w tym treningu idealnie zastępował szybki stretching pomiędzy blokami ćwiczeniowymi. to było bardzo miłe zaskoczenie. Szczególnie, że sama nazwa treningu (speed) nie zachęcała do jego rozpoczęcia.
- Pomimo że trening był lżejszy od pierwszego to nie był on lekki. Upociłam się jak świnka, miałam całą czerwoną mordkę, a nogi trzęsły się i uginały pod moim (nie małym) ciężarem.

piątek, 11 lipca 2014

Mężczyzna w domu kobieta LENIWA

Nooo tak to już u nas jest że leniwce z nas ogromne. a jak już się razem zbierzemy to już nic zrobić się nie da. Wróciliśmy od teściów do domu. Kupiliśmy obiad w jadłodajni bo gotować nam się nie chciało. Oczywiście trenować też nam się już nie chciało. A że burdel w domu nie z tej ziemi to co? To wróciliśmy do teściów, żeby tylko uniknąć sprzątania, i gotowania. Taka proszę was bardzo sytuacja!

Wracamy w niedziele, tylko jak bardzo wtedy nam się nie będzie chciało, po tych dwóch tygodniach totalnego nic nie robienia? 

środa, 9 lipca 2014

Kwas

A dokładniej zakwas. Jeden wielki zakwas całego ciała dopadł mnie po południu, i nie pozwolił mi na dzisiejszy trening.

Wstyd mi jak nie wiem co!


Focus T25: Alpha Cardio. Dzień pierwszy. Najpierw powoli jak żółw ociężale...

No to wystartowałam. Nie będę mydlić oczu że było miło, łatwo i przyjemnie. A gdzie tam! Trening trwający 25 minut robiliśmy chyba z 40 minut. Półtora roku przerwy w treningach robi swoje. mięśnie sflaczałe, brak koordynacji ruchowej, zadyszka po 3 minutach, i kolka. Tak! Było wesoło.

Jesteśmy od tygodnia u teściów więc nie mam dokładnych pomiarów, wiem jedynie że ważę 75(!) kg.





T25 Alpha Cardio w pigułce:
- Czas trwania: 25 minut + 2,5 minutowy cool down
- Potrzebny sprzęt – Nada (to duża zaleta tych treningów)
- Trening wykonywany w dwóch wersjach - podstawowej i zmodyfikowanej (uproszczonej) którą wykonuje Tania Ante Baron (Moja idolka)
- Water break – brak miejsca na przerwę na łyk wody (ja jednak sama sobie takie przerwy robię. Jeszcze nie jestem Maszyną:P)
- Niestety nie znalazłam żadnego zadowalającego filmiku żeby wrzucić wam link.

Kolejność ćwiczeń: (pozwólcie że będę operować angielskimi nazwami – tak się już przyzwyczaiłam)
- Alternating knee lift
- Lift on toes
- Slow control jog
- High knee jog
- Jack feet
- Double jack feet
- Double jack + arms
- Basic jacks

Noo to 4 minuty już za mną. Już prawie nie żyje. Zakochana robi przerwę. Nie dam rady dalej! Już ledwo żyję, a tu jeszcze 21 minut do końca.

JEDZIEMY!!! (krzyczy R. który jest w podobnym stanie, ale trzyma fason)

- Pivot lunge step-in
- Pivot lunge + hop
- Pivot lunge + touch knee
- Pivot lunge + touch floor
- Heel tap up
- Heel tap up + back
- Lateral sprint
- Lateral mountain climbers

Kolejne 4 minuty! Niee już nie dam rady. Ćwiczenia zaczynam w podstawowej wersji a kończę w uproszczonej. Albo nie kończę. Toż to jakiś koszmar!

- Jupm rope
- Jump rope up + back
- Up + back slow
- Half – tuck jump

Taki mały motywator od Shauna T:

'You go at your own pace.  You do the best that you can do.  Like I said, this is your foundation.  As you start to get a little stronger you're gonna go a little faster and you're gonna be able to pick it up a little more.'

„Lecisz swoim tempem. Robisz najlepiej to, co jesteś w stanie zrobić. Jak powiedziałem, to jest twoja podstawa. Jak zaczniesz robić się troche silniejszy, polecisz trochę szybciej, i będziesz w stanie zrobić trochę więcej”

I po takim motywatorze następuję… o zgrozo Burnout, najgorsze (w mojej opinii) ćwiczenia z poprzednich 15 minut powtarzam. Każde po 30 sekund, tylko mocniej i szybciej.

Dość!!! Ja chyba umieram! Już nawet R. pwowoli odpuszcza. Ale ambicja nie pozwala nam przestać.. Tym bardziej że dwa lata temu zapieprzaliśmy 2 razy dłużej i dwa razy mocniej w INSANITY, to co teraz taki malutki trening ma nas pokonać? Never!

Lecimy dalej!

- Control squat
- Hop squat
- Hop hop up + back
- Hop hop squat

Teraz sprinty:

- On your mark + sprint (L)
- On your mark + up down (L)
- On your mark + sprint (P)
- ON your mark + up down (P)

'Don't run from the work, FEEL the work'

" Nie uciekaj od pracy. POCZUJ pracę"

Kiksy

- Low kick
- Low kick on toes
- Low swich kick
- High swich kick

Speed & Agility

- Running lunge
- Split lunge agility
- Jack feet out + in
- Speed + agility

Kolejny Burnout

Zostały 3 minuty do końca. Za chwilę zwymiotuję ze zmęczenia. Oddech się gubi, pot się leje po wszystkim. Ale to już tylko 3 minuty. Dawaj Zakochana! Damy radę!

- Hop up + back
- Hop side + side
- Alternating speed knee slow
- Alternating speed knee fast
- High knee jog
- Slow control jog

I jest! Upragniony TIME!!!

Słowa Shauna

'TIME.  Congratulations for completing Alpha Cardio.' 

Cieszą niezmiernie .

Teraz jeszcze tylko 2.25 minutowy cool down I można wskakiwać pod prysznic!!

Podsumowanie:
- Trening średnio ciężki dla średniozaawansowanych fitmaniaków. Dla mnie póki co jeszcze morderczy. Liczę na to że za dwa tygodnie już będzie lepiej.
- Straty w ludziach. Myślalam że będzie gorzej. Zakwasów jakichś specjalnych nie stwierdzam, najgorszy jest jednak ból miednicy. Chyba poważniejsza ciążowa kontuzja niż się spodziewałam.
- Jak każdy trening z Shaunem T, ten tak samo daje powera i satysfakcję z ukończenia go.


Dzisiaj kolejny trening ciekawe jak mi pójdzie:) 

wtorek, 8 lipca 2014

Ehh

Z teściami to człowiek może wyjść jak Zabłocki na mydle. Przynieśli kolację, później małe prace w ogrodzie, później winko i tak się wydarzyło że nastała pora że Zakochana nie miała już siły na oczy patrzeć, i tym sposobem trening odsunął się w czasie na dziś

poniedziałek, 7 lipca 2014

Jak to się zaczęło...

Niestety nie jestem stworzona do ćwiczeń w miejscu publicznym. Lubię mieć ciszę i spokój, Lubię mieć świadomość że ćwiczę sama dla siebie. A niestety biorąc udział w zajęciach grupowych lub odwiedzając siłownie zawsze odnosiłam wrażenie że ktoś mnie obserwuje i wyłapuję wszystkie moje błędy. 

Postanowiliśmy z R. zacząć ćwiczyć w domu.

Oczywiście pojawiło się wiele znaków zapytania. Przede wszystkim czy znajdziemy w sobie wystarczająco duże pokłady samozaparcia aby systematycznie ćwiczyć. Na szczęście było tak że motywowaliśmy się na wzajem i gdy któremuś z nas nie chciało podejmować się wyzwania drugie ciągnęło pierwsze za fraki i trenowaliśmy.

Później trzeba było odnaleźć idealne ćwiczenia dla nas. Próbowaliśmy mini filmików z YT, były przypadkowo odnalezione ćwiczenia, był "Pan wkurwiająca melodyjka', aż w końcu dwa lata temu odkryliśmy zupełnie przez przypadek Beach Body, które od razu zawładnęło naszymi sercami.

Oczywiście po obejrzeniu pierwszych zwiastunów pojawiło się przerażenie i myśl że my przecież nie damy rady tak zapieprzać. 
Później pojawiły się zachwyty nad metamorfozami jakie przeszli ludzie po tych morderczych treningach.
W końcu pojawiła się mobilizacja. I tak właśnie zaczęliśmy przygodę z Beach Body. 


Projekt Beach Body to amerykański projekt tworzony przez wielu fantastycznych trenerów. Beach Body to na tą chwilę zestaw 21 różnych programów treningowych. A co chwilę tworzone są nowe programy.



Jako że ambitne z nas bestie to zaczęliśmy z grubej rury od INSANITY. Pierwszy fit test wyszedł nam bardzo marnie. Ja wylądowałam z głową w kiblu a mój R ledwo zipał. Pierwszy trening był pełen łez i zapewnień że nie damy rady i że rezygnujemy. Jednak następnego dnia podjęliśmy kolejne wyzwanie, i tym sposobem ukończyliśmy cały 6 tygodniowy plan treningowy. Ostatni fit test wyszedł 5 razy lepiej niż pierwszy a my byliśmy w świetnej formię, rządni kolejnych wyzwań.

Tym sposobem wypróbowaliśmy kilka treningów jakie oferuje Beach Body. Wszystkie P90, INSANITY Asylum vol 1, Les Mills Combat, Hip hop ABS, Brasil But Lift, a nawet Body Beast. Uzależniliśmy się od aktywności fizycznej.

Pierwsza ciąża niestety przerwała mój udział w treningach, później druga ciąża rozwaliła mi miednice i tak aż do dzisiaj nie mogłam się przemóc aby wznowić treningi. Jednak patrzeć na siebie już nie mogę, tak więc właśnie w dniu dzisiejszym rozpoczynamy nowy plan treningowy T25, z moim ulubionym trenerem Shaunem T  Chociaż kurcze wszystkich ich uwielbiam, każdy ma coś takiego w sobie czym zyskuje moją sympatię, jednak Shaun T najbardziej mnie motywuje (Sylwetkę każdego z trenerów postaram się Wam przybliżyć w kolejnych postach).

Rozpoczęcie treningów oznaczało też dla mnie bardzo przyjemną rzecz, mianowicie zakupy:D 
Przyjemnie było kupić sobie nowy sportowy kombinezonik, a co! 

Wieczorem jak tylko skwar z nieba przestanie się lać podejmujemy wyzwanie Shauna T. Zapraszam na relację!

A tym czasem wracam do byczenia się pod orzechem (teściowa przejęła Boba i Zakochana ma chwilę tylko dla siebie)