No cóż choróbsko nie odpuszcza, katar i kaszel męczą mnie cały czas, co więcej mój R. jest już ze mną w domu na wszelki wypadek gdyby się wcześniej zaczęło - tak więc jakoś nie było o czym i kiedy pisać.
Pogoda też nie zachęca do niczego, szczerze powiedziawszy najchętniej z mężem leżymy, byczymy się i cieszymy się ostatnimi wolnymi chwilami.
Dzisiaj mamy pełne 37 tygodni i dopadł mnie kryzys. MAM JUŻ DOSYĆ! Całe moje ciało krzyczy do naszego Boba "Get out!".
Tak jak aktualnie, nie byłam spuchnięta jeszcze nigdy. Wszystkie stawy krzyczą o pomstę do nieba. Spojenie łonowe już nawet na sekundę nie przestaję boleć. Żebra ledwo żyją, więzadła ciągną przy każdym najmniejszym ruchu. Nie jest fajnie. A poza tym tak jak przewidywałam te ostatnie tygodnie dłuuuuuużą się w nieskończoność.
Postanowiliśmy poczynić pewne kroki co by pospieszyć trochę malucha, bo ewidentnie matki swej nie chce jeszcze słuchać. Skoro po dobroci nie chce współpracować to trzeba z nim bardziej drastycznie.
Już w piątek zakatarzona i zakaszlana ruszyłam na dość długi spacer na rynek (oczywiście długi dla mnie ciężarnej), odkąd pogoda przestała dopisywać zaczęłam uskuteczniać spacery po marketach (budżet trochę ucierpiał), na nasze wysokie 8 piętro wchodzę po schodach co dwa stopnie co by większy wysiłek był (zadyszka łapie mnie już na 3 piętrze ale to nic), jem ostre żarcie ku uciesze mojego R., skacze godzinami na piłce. Jutro planuje na kolanach podłogę umyć (bo kuzynce przez to rozwarcie skoczyło), jem ananasy. Po dzisiejszych uzgodnieniach z lekarzem planuje również uskutecznić herbatkę z liści malin. Wszystkie te cudowne rady dostałam od niezawodnego wujka Google.
Jednym słowem wytoczyliśmy ciężkie działa na naszego Boba, naiwnie wierząc w to że cokolwiek na niego podziała. Daliśmy mu dwa "dedlajny" albo wychodzi jutro albo w przyszłą środę, innych terminów nie przewidujemy.
Bardzo jestem ciekawa jak bardzo złośliwe jest dziecię nasze i co tak naprawdę robi sobie z naszych "planów". Jak powszechnie wiadomo chłopaki na świat się nie garną, dlatego z wielką obawą biorę pod uwagę to że równie dobrze mogę go urodzić dopiero za 5 tygodni, ale jako że rodzenie po terminie jest niebezpieczne dla młodzieży, staram się go wykurzyć wcześniej, oczywiście nie bez pobudek egoistycznych;)
- Może znacie jakieś inne "cudowne" sposoby na przyspieszenie porodu?
Podobno schodzenie ze schodów jest jeszcze skuteczniejsze. I dużo przytulanek z mężem (seks, masowanie brodawek). I dla odważnych lewatywa ;)
OdpowiedzUsuńNa lewatywe się nie piszę, co do przytulanek i schodzenia po schodach dzisiaj uskutecznie;]
UsuńJa tam w takie rzeczy nie wierzę. Na mnie żaden cudowny sposób nie zadziałał - ani bieganie, ani chodzenie po schodach, ani napar z liści malin, ani seks, ani stymulacja sutków. Nie pomogły też trzy próby wywołania porodu (na dwóch nawet zasnęłam z nudów) i po 15 dniach od terminu skończyło się cesarką. No ale u mnie okazało się, że starsza doświadczona położna miała rację - błędnie wyliczono wagę i rozmiar z USG i synek był zbyt duży, żeby się choćby zacząć zestawiać do kanału rodnego i zapoczątkować akcję porodową.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z PasjoMatką- też nie wierzę w takie rzeczy. Na mnie również nic nie zadziałało i zrobili mi cesarskie cięcie. Nie znam żadnych sposbów na przyspieszenie porodu, bo moja córeczka pojawiła się na świecie 4 dni po terminie. Chyba było jej dobrze w brzuszku mamy:). Może te przytulanki, z mężem, o których pisała Magda, pomogą? Trzymaj się:)!
OdpowiedzUsuńNiestety zdaję sobie sprawe że moje staranie moga spełznąć na niczym
OdpowiedzUsuńSeks ;) O ile nie ma żadnych przeciwskazań od lekarza.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że sposoby poskutkują i urodzisz w terminie, u mnie Oliwia siedziała w brzuchu do 42 tygodnia... Masakra. Żadne domowe sposoby nie poskutkowały, w końcu trafiłam w 40 tygodniu do szpitala i tam trzy razy wywoływali mi poród, aż bałam się, że skończy się cesarką. Na szczęście pierwszego dnia 42 tygodnia Oliwia postanowiła wyjść w końcu do ludzi. ;p
U mnie żaden ze sposobów nie zadziałał niestety. Nawet kroplówka z Oxy w szpitalu nic nie dała i zmarnowałam tam 4 dni a skończyło się cesarką. Co do choroby to życzę zdrowia i nie zazdroszczę.
OdpowiedzUsuń