piątek, 31 lipca 2015

Dzień matki z dzieckiem w praktyce

Wczoraj była teoria to dzisiaj zaczynamy część praktyczną.

Dzień zaczynam mniej więcej o 3-4 nad ranem gdy Bob zaczyna swoją szalona walkę z samym sobą "Spać czy nie spać" i tak się tułamy do 5.30-6, dopóki nie zadzwoni budzik R. Wstaje R, wstaje rozradowany Bob. A matka? A matka próbuje jeszcze złapać kilka dodatkowych minut snu, co oczywiście jej się nie udaje gdyż Janek już wrzeszczy i krzyczy albo wbija się z powrotem na łóżko i siada - niezbyt szczęśliwej z tego faktu - matce na głowie.
A z progu wita ją czułe "wstawaj mama, wychodzę".

Mąż wyszedł, ciekawe czy wziął coś do szamy, chyba powinno zostać coś z wczorajszego obiadu, albo zje jabłko. Ciekawe czy miał co na siebie włożyć, bo przecież nie miałam czasu wstawić prania od tygodnia. Może dzisiaj się uda.

Zwlekam się niczym zombie z wyra, łapię za okulary, które zawsze leżą w tym samym miejscu. A nie daj Boże żeby ich tam nie było. Dramat, koniec świata i latanie jak kot z pęcherzem, bo przecież nic nie widzę a okulary nie wiadomo gdzie są. Uff na szczęście są na miejscu.

"Janek cho zmienimy pieluchę i się przebierzemy (zieeeeeew). Nie uciekaj tylko chodź bo Ci pielucha do kolan wisi". Syn nie przychodzi matka musi go ganiać. W końcu udaje się go wywlec spod stołu/ z bazy. i z towarzyszącym rykiem niezadowolenia przebiera jak najszybciej zrozpaczonego tym faktem Janka, w między czasie wpychając mu w rączki jakiekolwiek przedmioty które choć na chwile poskromią nerwy młodocianego.

Ok licząc na chwile spokoju matka włącza sobie serial bo nie lubi siedzieć po cichu. "cmok cmok cmok" Oho dziecko się nudzi chce cycka, chyba nigdy z niego nie zrezygnuje.

Dobrze, cycek był to teraz może coś posprzątam. Idę wstawić zmywanie. w międzyczasie muszę uspokoić Janka który właśnie spadł z kanapy, wytrzeć podłogę na którą wylała się woda ze szklanki którą dorwał bobas, zrobić śniadanie żeby na chwile usadzić tego wiercipiętę. 

Zmywarka otwarta bobas ma na chwilę zajęcie..."Eeee Janek nie właź na to bo urwiesz! Nie wyjmuj talerzy bo brudne i potłuczesz. Mamusia ma rączki zajęte nie mogę Cię wziąć". A w międzyczasie przypala się cebula do jajecznicy na patelni. Chyba że akurat tego dnia robię hitowy jogurt z owocami to idzie dość szybko.

Ok Śniadanie zrobione, Janek w krzesełku usadzony, talerz pełny butelka z wodą jest Myszka miki jest, no to teraz mogę wracać do zmywania. Szybki look na godzinę...Chryste już jest 9?! Przecież ja dopiero wstałam...

Szybciochem wstawiam zmywanie bo Janek już krzyczy że skończył i czas wychodzić z krzesełka "Nie Jaś nie stawaj nóżkami na siedzeniu bo spadniesz! nie wchodź na blat" Uff zdążyłam. Myjemy rączki, walczymy o umycie buzi. 

Dobrze Jasiu to teraz mamusia trochę posiedzi dobrze? "Cmok cmok cmok". Coo??? Znowu? Przecież dopiero jadł...Ehhh dla świętego spokoju daję cyca, dzięki temu zaoszczędzę kilka minut na ochłonięcie.

Teraz chwila dla debila, Jaś się ślicznie bawi, co chwile mnie zagaduje a ja robię... COŚ, gapię się w fejsbuka, w serial, w Jasia. Oho nadszedł czas na drzemkę Janka. Idziemy. Na szczęście akcja przebiega sprawnie. No dobra to odeśpię sobie z Jasiem to co się nie wyspałam rano. 
Zamykam oczy układam się w najwygodniejszej pozycji na świecie. Czuje że mi dobrze, błogo odpływam. I nagle mój mózg przypomina mi "Kobieto!!! Nie ma spania!!! Trening sam się nie zrobi!!!!" 

Nosz kurwa...A jakbym się tak zdrzemnęła to reszta dnia poszłaby sprawniej. Ale nieeee...
Zwlekam cielsko z wyra, ostrożnie żeby nie zbudzić zawsze czujnego malucha. Zamykam po cichu drzwi. Przebieram się pełna "entuzjazmu", włączam murzina.
O Dzizas jak mi się nie chce. No ale ten gofer z bitą śmietaną w Dźwirzynie wisi nade mną jak widmo.
Dobra lecimy. Uwierzcie mi jeśli uważacie że minuta to bardzo krótko, to znaczy że nigdy nie robiliście treningu z Murzinem. Z nim minuta trwa całą wieczność a trening trwa 25 całych wieczności. 
Umieram, zdycham, pot płynie w rowek między pośladami, spływa do oczu. Ehhh gdzie ta kondycja sprzed lat?

Janek nadal śpi można posiedzieć i nic nie robić. to właśnie ten czas gdy powstają posty, albo pomysły na obiad. I w przeciwieństwie do treningowych, te minuty lecą szybciej niż sekundy. Ani się obejrzę, zdążę raptem mrugnąć dwa razy oczami aż tu nagle słyszę dobiegający z drugiego pokoju okrzyk "Mamaaaa" Wstał. 12?  no to za 3,5 godziny będzie Mąż Ojciec.

Jasiu po drzemce na ogół jest Aniołkiem, to teraz nadszedł czas na prace ekstra, albo na siedzenie i nic nierobienie. Najczęściej wybieram opcję pół na pół. Dziś na ten przykład robiłam soki i dżemy na zimę, na tapecie wiśnie (bo ileż można jeść zupy wiśniowej), i w międzyczasie oglądałam Brzydulę.
I tak nam powoli upływa czas do 15.30 gdy to w drzwiach pojawia się ukochany mąż ojciec, wita nas czule i od progu krzyczy "To co idziemy?" No i masz, trzeba się ruszyć na ten spacer, no ale racja dziecku się należy a mama się coś nie kwapiła żeby tłusty tyłek ruszyć.

Odbębniamy spacer, do biedry do kaufiego, do parku. I tak przyjemnie mijają nam 2 godziny. Wracamy do domu jest godzina 17.30 matka bierze się za przygotowanie błyskawicznego obiadu. Hmmm a może jednak wiśniowa? A może wege gulasz. byle by szybko zjeść bom głodna, dziecko głodne, i mąż ojciec też głodny. Obiad zrobiony po pół godzinie siadamy do stołu. Janek oczywiście przy myszce miki bo wtedy je dłużej i więcej.

Następnie pół godzinki do godzinki beztroskiej rodzinnej zabawy i pytam grzecznie "Jaś idziemy spać". Całe szczęście słyszę "DA!!!!". Przebieram Johnego, oczywiście nie bez oporów, jak to dziecko nie lubi się przebierać!.
Buzi i papa tacie. Buzi mamie cycuch, i w tempie błyskawicznym bobas zasypia.

Nadszedł czas dla rodziców. "Włączyłeś serial żeby się buforował?". Włączył. No to przebieramy się w piżamkę, zajmujemy swoje strategiczne miejsca na kanapie, każdy ma swoje skrzydło rogówki, i do 21 patrzymy tępo w telewizor.
A o 21 zwlekamy już na wpół śpiące cielska z kanapy, szybkie siku, 11 sekund przytulania, i otwieramy wrota do sypialni. Nareszcie upragniona poduszka i kołderka. 

Teraz matka będzie spała, aż do pierwszej pobudki syna.

No to tak wygląda nasz dzień w rzeczywistości, oczywiście nie każdy. Ale za nic nie oddałabym tych chwil. Mimo że nie są idealne, i że jestem częściej zmęczona niż wypoczęta, to i tak teraz jestem szczęśliwa. 

W następnym odcinku zdradzę Wam co najbardziej uwielbiam w byciu mamą małego Jasia. 

1 komentarz:

  1. Mama zasłużyła sobie na sen... lepiej niech syn szybko nie wstaje :D

    OdpowiedzUsuń