wtorek, 13 maja 2014

Jak to z tym moim porodem było w praktyce - czyli plany szlag trafił

8 kwietnia. Nadszedł ten dzień na który czekałam od początku ciąży. I co? I nic!

Wieczorem wizyta u kitlowego, który stwierdził że wszystko jest dobrze, i dał skierowanie do szpitala, aczkolwiek nie ukrywał, że czeka nas dużo pracy. Pomyślałam sobie - wspaniale, już pierwsza rzecz z planu porodu pójdzie w cholerę, kitlowy będzie mnie męczył oksytocyną. Ale biorąc pod uwagę mój stan wzburzenia że Bob nadal siedzi w środku byłam w stanie na to przystać.

Godzina 20 ląduję na izbie przyjęć w szpitalu. Przebieranie, badania wstępne, KTG i przemiła pani doktor mówi do mnie: "Jeszcze Pani nie urodzi, proszę się wyspać bo jutro czeka panią ciężka praca z doktorem MK." Myślę sobie: Cudownie, kolejny dzień z brzuchem.

Godzina 23.30 tłukę się na łóżku na sali przedporodowej, zła, zmęczona i ogólnie niezadowolona. Wolałabym spać u siebie w łóżku niż na tej niewygodnej szpitalnej leżance. Przewracam się na kolejny bok - i zaczynam siusiać. Co się dzieje, nie mogę się powstrzymać, Wstaję z łózka, i sikam coraz więcej. O cholera, czy to to co myślę?

Staje z cieknącym po nogach płynem na korytarzu który właśnie myje salowa, i nieśmiało do niej mówię "Przepraszam bardzo ale chyba odeszły mi wody". Mina wszystkich Pań na dyżurze była bezcenna. Nie spodziewały się takiego obrotu sytuacji.

Kazały leżeć, i wołać jak skurcze się nasilą. Długo na mnie nie musiały czekać, skurcze nasilały się bardzo szybko, poród postępował dość gwałtowanie. Jeszcze tylko USG, lewatywka, i dzwonimy po męża.

Pamiętacie jak zachęcałam wszystkich do spisania planu porodu. Hahaha nawet go nie wyjęłam z torby, i szczerze powiedziawszy, mało punktów z mojego planu porodu zostało spełnionych. Ale uwierzcie mi że nie miałam kompletnie nic przeciwko temu.

Możecie też kojarzyć to jak zawzięcie pisałam o tym że będę rodzić w autohipnozie i bez znieczulenia. Hahaha wytrzymałam 5 godzin skurczów po 5 godzinach gdy skurcze skakały na 100%, cała porodówka słyszała moje wycie, a Mój R. z przerażeniem patrzył na mnie i pytał czy nie umieram, wybłagałam o znieczulenie. O 7 rano przyszła przewspaniała kobieta z magicznym eliksirem dzięki któremu mogłam odpocząć. Niestety musieli podać mi też oksytocynę bo po podaniu znieczulenia poród się zatrzymał.

Od 7 do 11 spędziliśmy bardzo spokojne godziny, spaliśmy, rozmawialiśmy a poród przebiegał jakby obok mnie, nic nie czułam i nie będę nikogo oszukiwać, to było wspaniałe! Wspaniałe było tez to że mieliśmy oddzielną salę gdzie mogliśmy sobie spokojnie czekać na Boba.

Ok 11 przyszły skurcze parte, jednak szyjka nie chciała się całkowicie otworzyć. Powiedzieli że znieczulenia mi już nie dadzą i teraz muszę się męczyć. No i się męczyłam.

ok 12.20 zaczął się hardcore. Bolało okrutnie ale w momencie gdy główka mojego maluszka zaczęła wychodzić, mnie się załączył coś jakby autopilot. Zmysły się wyłączyły i górę wziął instynkt. W życiu nie spodziewałam się że w czasie porodu kobieta przez moment jest w takim pierwotnym stanie. Poród to takie zezwierzęcenie. Nie myślisz co robisz tylko to robisz, i jest to naprawdę cudowne przeżycie.

O 12.50 na moim brzuchu położyli malutkie sine cudeńko, i emocje wzięły górę. Ja płakałam, Mój R. płakał i nasz Bob też płakał. To była najwspanialsza chwila w moim życiu! Za nic na świecie nie oddałabym tego momentu

9 kwietnia o godzinie 12.50 Bob był już na świecie a po kilku minutach, spał spokojnie w ramionach swojego tatusia. Spokojny i mam nadzieję że szczęśliwy.

Poród był apogeum mojego szczęścia!

Z tego miejsca muszę też pochwalić wspaniały personel w ICZMP w Łodzi. Cudownie się mną zajęli. Poród do końca życia będę wspominała jako fantastyczną przygodę. Wyrozumiałe stażystki które cały czas zapewniały mnie, że super sobie radzę. Fantastyczna Pani doktor której słowa "Pięknie rodzisz" do końca życia będą mi brzmiały w głowie. Mój kitlowy który pomógł mi swoim dwumetrowym i wielokilogramowym cielskiem wypchnąć Boba na ten świat, kładąc mi się na brzuchu. Biedna studentka która pomagała mi rodzić łożysko i która od stóp do głów została obryzgana hektolitrami krwi które ze mnie wytrysnęły przed łożyskiem. I przemiła stażystka która szyła mi krocze po porodzie i dała się przekonać do tego że kolejne dwa szwy już nie będą mi potrzebne (znieczulenie przestało działać i szycie zaczęło boleć). Naprawdę każde z nich zasługuje na nagrodę wytrwałości, opanowania, cierpliwości i pełnego profesjonalizmu.

Musze też pochwalić mojego R. który na samym początku ciąży był sceptycznie nastawiony do swojej obecności przy porodzie. Jak przyszło co do czego zachowywał się wspaniale. Pomagał mi ciepłymi słowami, słyszałam jak oddycha razem ze mną, całował w czoło. Dzięki niemu cały poród był o wiele łatwiejszy niż gdybym miała tam być sama. Jestem też dla niego pełna podziwu gdyż odważył się przeciąć pępowinę, a nawet zaglądał między nogi mimo że nie znosi widoku krwi. Naprawdę był bardzo dzielny, i super pomocny!

1 komentarz:

  1. U nas dokładnie to samo :) Plan porodu w ogóle poszedł w odstawkę, bo odeszły zielone wody i ktg było nie w porządku i było cięcie . Z planu porodu zrealizowałam tylko część dotyczącą opieki nad maluchem zawsze to cos:) Jeszcze raz bardzo gratuluje Bob ma piękne, mądre oczka:)

    OdpowiedzUsuń